Wielkanoc za pasem. Pogoda bożonarodzeniowa, za oknem chłodno i szaro. W domu atmosfera trochę bardziej wiosenna. Kolorowe pisanki, gałązki bazi, zapach ciasta, długie rozmowy i popołudnie spędzone z mamą w kuchni. Kto się oprze babeczkom jogurtowo-miodowym i kruchym różyczkom z dżemem porzeczkowym?




BABECZKI JOGURTOWO-MIODOWE

Przepis z książki, o której wspominałam TUTAJ.

Składniki na 12 babeczek:
  • 100 g masła
  • 100 g cukru
  • 50 g jogurtu naturalnego
  • 2 łyżki miodu
  • 2 jajka
  • 150 g mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
Na wierzch:
  • ok. 100 g jogurtu naturalnego
  • ok. 4 łyżki miodu
Ponadto:
  • forma do 12 babeczek
  • 12 papilotek
Nagrzewamy piekarnik do temperatury 190 stopni. Foremki do babeczek wykładamy papilotkami. Składniki na ciasto powinny mieć temperaturę pokojową. Masło ucieramy na puch, dodajemy cukier i ucieramy na gładki krem. Dodajemy miód i jogurt. Pojedynczo dodajemy jajka i nadal ucieramy. Na końcu dodajemy mąkę oraz proszek do pieczenia, mieszamy dokładnie. Napełniamy foremki ciastem do 2/3 wysokości. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok. 15 minut. Studzimy babeczki i przed podaniem smarujemy każdą jogurtem i polewamy miodem.











KRUCHE RÓŻYCZKI Z DŻEMEM PORZECZKOWYM

Składniki:
  • kruche ciasto (ewentualnie ciasto drożdżowe, takie jak na rogaliki z dżemem)
  • dżem porzeczkowy (lub inny, jaki wolicie)
  • mąka
  • cukier puder do posypania ciasteczek
Robiłam te ciasteczka po raz pierwszy i tym razem są z kruchego ciasta. Wydaje mi się, że jeszcze smaczniejsze mogą być te z ciasta drożdżowego, ale będę musiała to sprawdzić :)

Kruche ciasto:
  • 28 dkg mąki (mniej więcej 2 szklanki)
  • 20 dkg tłuszczu (użyłam 1 kostki margaryny)
  • 7 dkg cukru pudru (1/3 szklanki)
  • 1/2 opakowania cukru waniliowego
Wszystkie składniki mieszamy dokładnie (najlepiej wyrobić ciasto rękami) aż do powstania gładkiej masy. Ciasto wstawiamy mniej więcej na godzinę do lodówki.
Stolnicę i wałek do ciasta obsypujemy mąką. Ciasto dzielimy na kilka porcji; każdą porcję musimy cienko rozwałkować. Kieliszkiem bądź niewielką szklanką (kieliszek do wódki okazał się być trochę za mały!) wycinamy pięć kółek i łączymy je ze sobą.




Smarujemy brzegi ciasta dżemem i zwijamy w rulonik.




Przecinamy rulonik w połowie (tak, żeby powstały dwie różyczki). Różyczki układamy na blaszce wyłożonej folią aluminiową (nasmarowaną tłuszczem).




Wkładamy do gorącego piekarnika. Pieczemy ok. 30 minut w temperaturze 180-200 stopni. 

Kiedy różyczki ostygną, posypujemy je cukrem pudrem.


 

SMACZNEGO!


Krupnicza. Ostatnio coraz częściej tam bywam. Wracam z uczelni, kieruję się do jednego z punktów ksero albo zasiadam w kawiarni. Na Krupniczej znajduje się Mięta Resto Bar, urokliwa restauracja serwująca dania kuchni śródziemnomorskiej. Mięta mnie oczarowała, odwiedziłam ją dwa razy w ciągu zaledwie kilku dni. I zamierzam tam jeszcze wrócić!

Podejście pierwsze - makaron i piwo

To jeden z tych Bardzo Długich i Intensywnych Dni. Dni, które zawsze spędza się w biegu. Dni, które zaczynają się o 6 rano i kończą późno w nocy. Mocno spóźniona docieram pod Bagatelę. Ania już tam jest, widzę ją z daleka. Pogoda daje popalić, kierujemy się więc w stronę trattorii Mamma Mia. Niestety, wszystkie stoliki są już zajęte. No cóż, piątkowy wieczór. Udajemy się więc na Krupniczą, w celu odwiedzenia starej, dobrej Dyni. Naszym oczom ukazuje się jednak klimatycznie oświetlony ogródek Mięty i to właśnie tam postanawiamy się ulokować.

Restauracja jest prawie pełna. W największej sali znajduje się specjalny piec do wypiekania pizzy. Nieziemskie zapachy, sporo miejsca, klimatyczne oświetlenie, drewno, wino, miły nastrój. Podoba nam się, zostajemy!

W menu pizza, makarony, wrapy, pierogi, sałatki, desery, zupy, ryby i dania mięsne. Istny wachlarz możliwości. Ania zamawia canelloni con spinaci e pollo (makaronowe rurki canelloni, faszerowane szpinakiem z kurczakiem i serkiem ricotta, zapiekane w sosie pomidorowym), a ja decyduję się na lasagne ai tre formaggi (klasyczną lasagnę zapiekaną z trzema serami - ricottą, parmezanem i mozzarellą). Do tego dwa piwa. Cudownie!

Rozmawiamy, popijamy nasze trunki, czas płynie leniwie. Na stole pojawiają się makarony. Jesteśmy bardzo głodne, więc pochłaniamy wszystko w mgnieniu oka. Canelloni i lasagne są bardzo smaczne, dobrze przyprawione, rozpływające się w ustach... Kolacja prawie jak w ristorante w słonecznej Italii!

Porcje są średniej wielkości, ale moja lasagne była całkiem sycąca (zapewne przez sery). Ania stwierdza jednak, że przydałby się jej jeszcze zastrzyk cukru. Zamawia więc torcik czekoladowy z gorącymi wiśniami.Ciasto jest smaczne, chociaż nie aż tak czekoladowe jak wynika z opisu w karcie. Za to za gorące wiśnie torcik dostaje wielkiego plusa!

Nasz pierwszy wieczór w Mięcie uznajemy za bardzo udany. Smaczne jedzenie, przyjemny, trochę włoski klimat, sprawna obsługa, nastrojowe oświetlenie, niezbyt głośna muzyka, duża sala dla niepalących, troszkę mniejsza dla fanów dymka. Świetne miejsce na spotkanie z przyjaciółmi, z rodziną, z drugą połówką... Ciężko się stamtąd wychodzi!

Cannelloni con spinaci e pollo: 19,50 zł
Lasagne ai tre formaggi: 22,50 zł
Piwo 0,5l (do wyboru kilka rodzajów): 6,50 - 11
Torcik czekoladowy: 13 zł








Podejście drugie - pizza i lemoniada

Spotykamy się w Mięcie około godziny 16.30. Ten dzień jest jeszcze dłuższym z tych Bardzo Długich i Intensywnych Dni. Słońce nieśmiało wychyla się zza chmur, oświetlając zamknięty jeszcze wielki ogródek letni. W gorące wieczory musi być tutaj naprawdę magicznie! Już wiem gdzie będę przesiadywała latem...

W restauracji panuje trochę mniejszy ruch niż w piątkowy wieczór. Kuszący zapach pizzy sprawia, że nie zastanawiamy się długo nad wyborem dania z karty. Dziś zjemy najsłynniejszy włoski przysmak!

Pizza jest wielkości sporego talerza, podzielimy się nią. Żeby nie było nudno zamawiamy pizzę o dwóch różnych połowach. Jedna połówka to pizza Speciali: sos pomidorowy, mozzarella, pomidory, kurczak marynowany w occie balsamicznym, rukola i parmezan; druga połówka to pizza Parma: sos pomidorowy, mozzarella, szynka parmeńska, parmezan i rukola. Do tego dwa razy lemoniada z miętą i cytryną.

Poczułyśmy miętę do Mięty. Zakochałyśmy się w pysznej pizzy i orzeźwiającej lemoniadzie. Chrupiące ciasto, dużo sera, świetne dodatki (szynka parmeńska i marynowany kurczak miażdżą!)... No i jeszcze parmezan, który uwielbiam i lemoniada, którą mogłabym pić hektolitrami.
Najedzone i zadowolone, szybkim krokiem udajemy się do Instytutu Włoskiego, żeby obejrzeć film i jeszcze bardziej wczuć się w klimat słonecznej Italii...

Pizza (1/2 Speciali + 1/2 Parma): 24 zł
Lemoniada: 7 zł

Mięta Resto Bar
ul. Krupnicza 19a
Kraków






Od jakiegoś czasu panuje istne burgerowe szaleństwo. W Krakowie pojawia się coraz więcej miejsc, do których udajemy się, żeby zjeść prawdziwy mięsny przysmak rodem z Ameryki. Oczywiście wersja dla wegetarian również istnieje, żeby nikt nie czuł się pominięty czy dyskryminowany. Można zaryzykować stwierdzenie, że burgery opanowały miasto. Ale nie jest to już typowa, tania przekąska z budki serwującej fast-foody. Te "nowe" i jakże modne burgery to konkretny i sycący posiłek.

Cofnijmy się w czasie o dobre dwa tygodnie. A może nawet trzy?
Wtorkowe popołudnie. Pogoda dopisuje. Szybkim krokiem przecinam centrum, kieruję się na Kazimierz. Zachodzące słońce oświetla kamienice przy Starowiślnej. Głód zaczyna mi doskwierać...
Spotykamy się na Brzozowej, pod słynnym LoveKrove. Dziś w planach burgerowa uczta!

O LoveKrove słyszałam wiele. Tak samo jak o Moa Burgerze. I oto w końcu jestem przed drzwiami jednego z najpopularniejszych burgerowych królestw.
W lokalu jest raczej pusto (co podobno graniczy z cudem). Wnętrze jest jasne, dość surowe. Na środku stoi wielki, szary stół. Zajmujemy miejsca w rogu sali. Po kilku chwilach pojawia się kelner, Kamila od razu stwierdza, że przypomina Wentwortha Millera z serialu  "Skazany na śmierć" :)
W menu do wyboru: burgery wołowe, wegetariańskie albo z kurczakiem. Rozmiar klasyczny albo XL. Poza tym jeszcze sałatki, kanapki i słodkie koktajle. Te burgery potrafią nieźle namieszać w głowie! Alvaro, Pierre, Apollo, Bob, Jacque, Napoleon, Ozzy... Trzeba w końcu któregoś z nich wybrać :)

Kamila decyduje się na Santiago z suszonymi pomidorami, camembertem, zielonymi oliwkami, rukolą, sosem pomidorowym i majonezem. Mateusz wybiera Luciano z gorgonzolą, roszponką, pomidorem, cebulą, ogórkiem, sosem czosnkowym i sosem pomidorowym. Ja, niezdecydowana, po dłuższej chwili zamawiam Pierre'a z żółtym serem, roszponką, korniszonem, musztardą francuską, pomidorem, cebulą i majonezem. Wszystkie trzy z mięsem wołowym i klasycznej wielkości. Do tego jeszcze dwa razy pieczone ziemniaczki i napoje.

Po kilku chwilach Pan Wentworth Miller przynosi nam na talerzach nasze burgery, przebite wielką wykałaczką, ciepłe i pachnące. I pyszne, pieczone ziemniaczki, przez które zaczynamy tęsknić za wiosennymi ogniskami i spotkaniami przy grillu.
Nie potrafię jeść takich rzeczy bez ubrudzenia całego stołu i samej siebie, będę musiała poratować się sztućcami (podobno to straszna zbrodnia na burgerze :)). Mój wybranek Pierre jest bardzo smaczny. Bułka jest świeża i chrupiąca, dodatki jak najbardziej ok, sos pomidorowy świetny. Mięso całkiem całkiem, chociaż ja osobiście wolę trochę mocniej przyprawione. Minus za kawałek niewiadomego pochodzenia folii w moim burgerze (mam nadzieję, że to fragment opakowania po serze żółtym). Romans Kamili i Santiago jest bardziej udany. Z mięsem wszystko w porządku, sos pomidorowy jest świetny. Trochę gorzej układa się między Mateuszem i Luciano. Burger powinien być bardziej pikantny i trochę mocniej wysmażony; sos czosnkowy smakuje jak klasyczny majonez. Ewentualne niedociągnięcia rekompensują nam pieczone ziemniaczki. Opychamy się nimi po zjedzeniu naszych burgerów; są świetne i bardzo uzależniające!

Opuszczamy LoveKrove z pełnymi brzuchami, jesteśmy całkiem zadowoleni. Może nie było to powalające jedzenie, ale jednak całkiem smaczne i sycące. Jedyne minusy to nieszczęsna folia i trochę zbyt jałowe mięso. Fajna lokalizacja, sympatyczne i całkiem spokojne miejsce. Wiele osób mówiło mi, że w LoveKrove ciężko o wolny stolik, bo zawsze jest okupowane przez dzikie tłumy wygłodniałych hipsterów, artystów, turystów i innych "-ów". Być może. Nam na szczęście udało się tego wszystkiego uniknąć i w spokoju mogliśmy oddać się burgerowej uczcie :)

Burgery wołowe w rozmiarze standardowym:
Santiago: 17 zł
Luciano: 16 zł
Pierre: 15 zl
(Burgery w rozmiarze XL kosztują +/- 20 zł)
Pieczone ziemniaczki (mała porcja): 3 zł
Pieczone ziemniaczki (duża porcja): 5zł

LoveKrove
ul. Brzozowa 17
Kraków





Santiago

Luciano

Pierre




W niedzielne popołudnie znów naszła nas ochota na burgery. Niestety wielkie i nieuleczalne lenistwo powstrzymało nas od wychodzenia na zawnątrz (bo padał śnieg!) i dlatego burgery przygotowaliśmy sobie w domu.

SZYBKIE I ŁATWE DOMOWE BURGERY

Składniki:
(na 6 burgerów)
  • 6 dużych bułek
  • 300 g mięsa mielonego
  • 1/2 cebuli
  • pietruszka
  • olej do smażenia
  • ok. 10 plastrów sera żółtego
  • kilka ogórków kiszonych
  • ketchup
  • kilka łyżek pomidorów krojonych z oliwą i czosnkiem (użyłam tych z firmy Pudliszki)
  • według uznania inne składniki: sałata, musztarda, świeży pomidor, oliwki, cebula...
  • sól, pieprz, chili
Cebulę kroimy w kostkę. Pietruszkę siekamy. Mięso mielone (tutaj schab świeżo zmielony przez miłą panią w sklepie mięsnym) przyprawiamy solą, pieprzem, szczyptą chili. Dodajemy pietruszkę i cebulę, mieszamy i formujemy burgery (wielkość według uznania). Kiedyś dodawałam do mięsa jeszcze jedno jajko, żeby się wszystko lepiej trzymało, ale nie jest to konieczne. Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy nasze burgery aż się przyrumienią (mniej lub bardziej, jak lubicie). Bułki przecinamy na pół i lekko opiekamy w piekarniku. Następnie smarujemy każdą bułkę odrobiną sosu pomidorowego, dodajemy dodatki i mięso. U mnie dziś skromnie - dodaję jedynie ser żółty, kilka plasterków ogórka kiszonego, trochę pietruszki i usmażonego burgera. Całość polewam ketchupem i wkładam na kilka minut do piekarnika lub ewentualnie do mikrofalówki (tak, żeby ser się rozpuścił).

Smacznego!